ZNAKI Z WSZECHŚWIATA: PRZYPADEK CZY WIADOMOŚĆ?

Z pozoru życiem rządzi przypadek. W rzeczywistości jednak to, co losowe, często okazuje się częścią większego planu – scenariusza, który wykracza poza naszą logikę i sięga czegoś więcej niż przypadkowe zbiegi okoliczności. Wszelkie znaki odczytywane z gwiazd, snów czy przez wielkich astrologów i jasnowidzów wciąż fascynują i intrygują rzesze ludzi. Ale czy zwykły człowiek – bez szczególnych predyspozycji, bez cienia „oświecenia” – bazując wyłącznie na swojej intuicji, może wyczuć zagrożenie lub przestrogę, zanim stanie się faktem? W tym celu zajrzałam do zakupionej jeszcze przez moją mamę w 1997 r. Wielkiej Księgi Przepowiedni. Zastanawiając się, co jest naszym przeznaczeniem, kto tak naprawdę je tworzy i dokąd ono prowadzi, zapoznałam się z umieszczonym w książce tekstem Harry’ego Harrisona, który powiedział:

„Jeśli przyszłość posiada formę różnych gałęzi, to decyzja dotarcia do pracy samochodem zapewni nam bezpieczną jazdę, zaś inna decyzja, na przykład jazdy autobusem, gwarantuje w efekcie wypadek. Istnieją więc obok siebie światy równoległe. Mamy jednak wolność wyboru drogi.”

Z kolei prace znanego francuskiego badacza Michaela Gauquelina wykazały, że pozycja planety, która decyduje w dniu urodzenia o tym, czy ktoś ma predyspozycje do bycia wojskowym, czy lekarzem, nie jest przypadkowa. Tłumaczy on, że ludzie przy urodzeniu otrzymują specyficzny układ planet. Dziś wiemy, że to kosmogram – mapa życia. Powyższe wpisy, gdyby okazały się prawdą absolutną (co w istocie jest niemożliwe), to potwierdzałyby tezę takich osobistości, jak Baruch Spinoza, Arthur Schopenhauer, Zygmunt Freud, Sam Harris czy Benjamin Libet, iż wolna wola jest iluzją.

Znaki, które ignorujesz – co próbuje ci powiedzieć Wszechświat? 

Wyposażeni w wewnętrzny kompas, często zapominamy o intuicji – o tym cichym głosie, który próbuje nas prowadzić. Zatraceni w codzienności, przestajemy prawidłowo odczytywać znaki, choć one niewątpliwie są. Trzeba tylko chcieć je dostrzec i zrozumieć, co chcą nam przekazać. Mnie się to udało – co prawda dopiero po fakcie – ale właśnie dlatego chcę podzielić się z wami pewną niesłychaną, a mało sławną opowieścią.

Została kiedyś opublikowana w miesięczniku Nieznany Świat, a ja wierzę, że dziś – tutaj – pomoże komuś otworzyć zmysły i spojrzeć inaczej na to, co dzieje się wokół.

Dostając mandaty

Było wyjątkowo upalne lato 2015 r. Wracałam z pracy, w której musiałam zostać dłużej. Stopa przyklejona do pedału gazu sprawiła, że w terenie zabudowanym zamiast 50 pędziłam (jeśli tak to można nazwać) 57 km/h, co nie umknęło władzy policyjnej, która jakby właśnie na mnie czekała w błyszczących promieniach słońca z ta swoją suszarką i lizakiem – zestawem obowiązkowym.

Mandaty pełnią w moim życiu rolę znaków.

To był mój pierwszy mandat, przeznaczenie zrobiło swoje. Dlaczego śmiem nazywać to przeznaczeniem? Feralny mandat przytrafił mi się na początku lipca 2015 r., a 3 sierpnia mój tato popełnił samobójstwo. Drugi mandat otrzymałam z identycznym przekroczeniem prędkości w terenie zabudowanym (!) w 2020 r., 5 lat od tamtego wydarzenia, po czym błyskawicznie doznałam jednego z największych kryzysów małżeńskich w swoim związku, również w niespełna miesiąc od tego zatrzymania i ukarania mnie mandatem. Dopiero w 2022 r., dwa lata od drugiego mandatu, przeżyłam olśnienie, do którego powrócę, ale jestem zobowiązana w tym miejscu przytoczyć dygresję. 

Otóż w lutym 2022 r. miałam stabilną pracę w renomowanej firmie zajmującej się stolarką okienną, obecnie przechodzącej solidny kryzys. Gdy słuchałam na Youtube podcastów, program przeskoczył na czytanie tarota dla Panny, a to mój znak zodiaku. Tarocistka, przechodząc do zakładki praca, oznajmiła, iż Pannę czeka zmiana pracy, że to będzie prestizowe stanowisko, w którym wreszcie będzie doceniana i szanowana. Parsknęłam śmiechem, ponieważ od ponad 3 lat nie pisałam CV, nie robiłam aktualizacji, czułam się pewnie i bezpiecznie. Chociaż doświadczałam w pracy mobbingu przez koleżankę z pracy, w życiu osobistym choroby i przeszłam zabieg usunięcia guza, to za nic w świecie nie wzięłabym tego czytania na poważnie, po prostu z niego zakpiłam i wyśmiałam. Za niecałe dwa tygodnie od tego nieplanowanego czytania tarota, bo przecież kanał sam przeskoczył w telefonie – tak, znak! – zadzwonił do mnie nieznany numer telefonu, który odebrałam w czasie zdalnej pracy (koleżanka, która mnie mobbingowała, robiła to umiejętnie i skutecznie nawet będąc na odległość). Okazało się, że dzwoni mój znajomy trener sprzedaży, bardzo popularny, sławny niczym celebryta. Oznajmił krótko, że nie wie, co teraz robię i co się u mnie dzieje, ale pamięta mnie z naszych konsultacji i nie boi się mnie polecić dalej, a ma u siebie klienta, który potrzebuje do siebie manegera call center w bardzo dobrej firmie. Gdy to mówił, słyszałam, jego uśmiech i dumę. Karol, bo tak ma na imię ów trener, przekazał telefon swojemu klientowi, żebyśmy już dograli szczegóły i żebym mogła podjąć decyzję. Na początku byłam bardzo sceptyczna, ale reasumując moją ówczesną sytuację w pracy, brak docenienia, mobbing, nerwy, uznałam, że wszechświat mi sprzyja i to, co się właśnie dzieje, jest nieprawdopodobne, tym bardziej, że w tamtym czasie miałam i mam do tej pory bardzo chorą mamę – stwierdziłam, że los chce mnie wspomóc finansowo i karierowo, że się po prostu dzieje.

Zmiana pracy

Z klientem Karola umówiłam się początkiem marca na rozmowę. Firma była oddalona ode mnie jakieś 35 km w jedną stronę, co by się wiązało z tym, że musiałabym dojeżdżać dziennie 70 km, w porównaniu z obecnym dojazdem to 50 km więcej na co dzień. Niezrażona popędziłam na spotkanie, ale spokojnie, jeszcze bez kolejnego mandatu. Na miejscu okazało się, że klient to młody przedsiębiorca, bogaty do granic możliwości, w 9 miesięcy uzyskał milionowe przychody ze sprzedaży suplementów i będzie potrzebował rozwinięcia kanału sprzedaży drogą call center, czyli zrekrutować ludzi i ich pilnować. Obiecywał solidne premie i wynagrodzenie, mówił bardzo szybko, bardzo zależało mu na czasie, a ja jako polecona miałam kredyt zaufania z jego strony, a zaufanie u mnie to atrybut święty. Zapytał mnie, czy przyjmuję ofertę, nie pomyślałam w tamtej chwili, żeby coś analizować, sprawdzać, czekać, byłam tak pewna swojego sukcesu w tej nowej firmie i zmiany, że od razu skserowano mój dowód osobisty i dograno szczegóły, żebym starała się o szybszy termin wypowiedzenia umowy i zakończenie pracy w branży stolarki okiennej.

Sen o pociągu

W noc po tym spotkaniu miałam sen. Wszyscy mnie opuścili. Była tam zmarła przyjaciółka mojej mamy. Ja jadę na szkolenie i czekam na pociąg, dzwonię do mamy i pytam, kto mnie odbierze z dworca, a mama odpowiada, że Ewa, ale ja jestem na tyle świadoma w tym śnie, że mówię „ale przecież pani Ewa zmarła”. W słuchawce nastała cisza i rozłączenie. Widzę nadjeżdżający pociąg, ale nie zdążam do niego wsiąść – po prostu mi uciekł i sen się zakończył. Tak, to był sen proroczy – kolejny znak, ale wtedy jeszcze nie wiedziałam, co do czego.

Uciekający pociąg we śnie był znakiem.

Złożyłam wypowiedzenie z prośbą o skrócenie mi terminu, co wzbudziło niezadowolenie kierownika, chciał mnie przenieść na inny dział, podawał propozycje rozwiązania, mówił, że jestem przemęczona, że mam problemy z mamą, że może odpocznę i się zastanowię, czy nie szkoda mi tych 3 lat... Rozpłakałam się i powiedziałam, że szkoda i że to przemyślę. Po takiej dawce emocji mój organizm doświadczył bardzo poważnej grypy, praktycznie cały czas leżałam z gorączką 40 stopni, wydobywając siły na wstanie do toalety i wypicie napoju. Jednak w korespondencji z kierownikiem pozostałam nieugięta, podtrzymując decyzję odejścia. Po powrocie dało się odczuć jego niechęć do mnie, ale na końcu, żegnając się, powiedział, że jeśli będę potrzebować pomocy, to mam dzwonić. Zapytał, czy odejście wiąże się głównie z moją relacją z mobbingującą mnie koleżanką, czy jest jeszcze jakiś powód. Tak, to był główny powód, ponieważ ewidentnie traciłam tam zdrowie, ale nie zamierzałam spowiadać się i tłumaczyć z trudnej sytuacji osobistej, zdrowotnej i propozycji pracy. A czułam, jakby siłą chciano wzbudzić we mnie poczucie winy. Miałam także w tej pracy po sąsiedzku przy biurku przyjaciółkę, to ona mnie poleciła do tej pracy, a ja później ją. Bardzo przeżyłyśmy to rozstanie przy wspólnym biurku, ale Gosia życzyła mi powodzenia i obiecała zawieźć na szkolenie do Częstochowy.

Zdarzenia, które miały mnie ostrzec – a zrozumiałam je po czasie 

Deklaracja byłego kierownika dała mi poczucie bezpieczeństwa, że gdyby mi się nie powiodło, to będę mogła wrócić, ponieważ dałam się poznać jako dobry pracownik i nawet mając trudności, nigdy nie zaniedbałam obowiązków.

W dniu wyjazdu na szkolenie czekałam szczęśliwa pod bramą, ale dochodziła ósma, a koleżanki jak nie było, tak nie było. W tym dniu miałam umówionego lekarza medycyny pracy i naprawdę dzień zaplanowałam w sposób niebiorący pod uwagę żadnych podbramkowych sytuacji, tym bardziej, że z mojej miejscowości nie ma autobusów i pociągów, wszędzie trzeba się dostać, przejeżdżając minimum 30 km. W końcu moja przyjaciółka zadzwoniła, cała zapłakana, że zrobili jej rutynową kontrole trzeźwości, gdy była już blisko mnie, która zakończyła się niepowodzeniem. Dzień wcześniej Gosia świętowała osiemnaste urodziny siostrzenicy, więc troszkę wypiła, ale nie zjadła rano śniadania i urządzenie wykryło minimalny promil alkoholu w wydychanym powietrzu. Nie ukrywam, że byłam zawiedziona jej postawą i nieodpowiedzialnością. Musiałam szybko zorganizować transport. Dojechałam do firmy własnym autem, wykonałam badania i kupiłam bilet na pociąg. W międzyczasie poznałam partnerkę przyszłego szefa i gdybym ujrzała ją na pierwszym spotkaniu, to może intuicja powiedziałaby mi coś więcej – przeszedł mnie prąd i ogromne uczucie nieżyczliwości i pogardy z jej strony.

Pociąg po raz drugi

Ale machina ruszyła. Stojąc na stacji i oczekując na pociąg, zorientowałam się, że jest 10 minut opóźnienia, 20 minut, aż w końcu zeszłam do punktu informacji zapytać, co się z tym pociągiem dzieje. Usłyszałam, że ten pociąg już dawno odjechał. I wtedy przed oczami stanął mi obraz z mojego snu, dokładnie taka sama informacja. W tamtym czasie wszechświat chciał, żebym zadzwoniła do swojego kierownika i wróciła, ale przeznaczenie wykonywało własny plan. Kupiłam drugi bilet z przesiadką i dotarłam szczęśliwie na miejsce.

W nowej pracy byłam niespełna rok, ponieważ po wykonaniu swojej pracy, zbudowaniu oddziału od zera, zrekrutowaniu osób i przede wszystkim dowiezieniu wyników okazało się, że nie mam za to żadnych premii. Mój nowy pracodawca nie wywiązał się z ustnej umowy. W ostatecznym bilansie okazało się, że pracowałam za takie same pieniądze jak w poprzedniej pracy, mając większy stres i odpowiedzialność. Niesamowity chaos, zazdrość i wycieńczenie, ponieważ pół roku czasu w tej pracy byłam pomiędzy szpitalem, pracą i może 8% czasu w domu. Dokonałam jednak niemożliwego i w dziale telefonicznej obsługi klienta było co raz lepiej i wydajniej.

Definitywna odpowiedź znaków

W październiku 2022 r. wracałam od mamy ze szpitala. Byłam załamana jej stanem, wyjeżdżałam zamyślona i zrozpaczona jej widokiem, stanem zdrowia. Usłyszałam za sobą na zderzaku samochód, który uruchomił koguty alarmowe i za mną pędził, jakby siłą specjalnie mnie podganiając i powodując, że przyspieszyłam. Byłam przekonana, że pościg jest za kimś innym. To jednak dotyczyło mnie. Sytuacja tym razem była surowsza, ponieważ we wrześniu wszedł nowy taryfikator zmian, poza tym mój stan załamania mógł wskazywać, że jestem pod wpływem czegoś. Policjanci, kompletnie nieempatyczni, kazali mi wyjść z auta i podejść do nich po mandat (później się dowiedziałam, że nie miałam takiego obowiązku, jeśli mieli jakiekolwiek podejrzenia względem mnie, to mogli sprawdzić). Próbowałam wyjaśnić, że wracam zdruzgotana ze szpitala z odwiedzin. Nie zauważyłam, że był jeszcze teren zabudowany, bo na wioskach tak już jest – jeden murek i znak dalej, więc człowiek nie widzi zagrożenia. Mało tego, zostałam perfidnie podgoniona przez tajnych policjantów – im wyniki też się muszą zgadzać i padło na mnie. Przyjęłam mandat i doznałam uderzenia gorąca. Wiedziałam, że w niedługim czasie wydarzy się coś strasznego, bo tak to już jest – każdy mandat to u mnie osobisty dramat, tragedia, odwrót losu o 180 stopni, zawsze są to wydarzenia gwałtowne, co widać po powyższych opisach.

To tyle, jeśli chodzi o pracę

Znaki pokazywały, że to nie była praca dla mnie.

Nie myliłam się. Z nowej pracy zostałam zwolniona przed świętami Bożego Narodzenia, za bezpodstawne wezwanie do siebie pogotowia ratunkowego między innymi. Rzeczywiście, gdy dowiedziałam się, że moje konsultantki pomimo ciężkiej pracy nie będą miały premii, o jakich zapewniano zrobiło mi się słabo, poczułam się jak oszust i zasłabłam. Podczas mojej tygodniowej nieobecności, gdy przebywałam na zwolnieniu lekarskim, moje konsultantki sprzedały mnie po swojemu. Wróciwszy po zwolnieniu, nie mogłam już otworzyć drzwi wejściowych, usunięto mnie jako pracownika. Po wejściu do swojego gabinetu zastałam widok, jakby przeszło tam tornado, brak komputera, a na długim stole czekały dwa kartony jak w amerykańskim serialu – tam gdy zwalniają ludzi, to jest standard. Mój szef przyszedł i próbował mi wlepić już nie mandat, ale dyscyplinarne zwolnienie, ponieważ rzekomo nie szkoliłam dobrze dziewczyn i faworyzowałam. Podczas mojej nieobecności padło wiele bezpodstawnych zarzutów, ponieważ wyniki były zrealizowane, w październiku dostałam podwyżkę za dowiezienie wyników, więc to wszystko było kłamstwo, ale z jakichś powodów nie byłam już potrzebna. Nie mogłam się nawet pożegnać z dziewczynami, bo nie dano mi szansy konfrontacji. Wiem, że w taki sposób zwolniono tam wiele innych osób, także taka jest polityka firmy. Zrobisz swoje i wypad.

Trener, który mnie polecał do pracy, napisał tylko zapytanie, co tam się wydarzyło i że słyszał, że wprowadziłam w błąd konsultantki odnośnie premii. Napisałam tylko wersję, jak to z mojej strony wyglądało i że dam sobie radę. Nie chciałam pisać, jak bardzo źle się z tym czuję, jak mnie to zabiło w środku.

Oczywiście do byłej pracy nie miałam wstępu, mój były kierownik zablokował mi skutecznie drogę powrotu, chociaż deklarował zupełnie coś innego.

Cała sytuacja sprawiła, że ciężko zachorowałam i chociaż miałam różne prace w 2023 r., to jego końcem organizm powiedział dość! Cały zeszły rok przeszedł mi na niezdolności do pracy z powodu ciężkiej choroby.

Zmiana kierunku znaków

Po ostatnim roku rekonwalescencji, utraty znajomych, braku odzewu od kogokolwiek, wracałam na rynek pracy, będąc gotowa, pogodzona i zakochana w swojej samotności, wiedząc, że wszystko jest po coś. Od pierwszego mandatu minęło 10 lat, pozostaje mi się mieć na baczności z ich przydzielaniem.

Dziś znaki jakie do mnie napływają, to płatki kwiatów w kształcie serc pod nogami, to piosenka, która nagle leci w radiu, to ptak przelatujący nad głową z kwiatem w dziobie. Zdecydowanie są to znaki wdzięczności i wielkiej zmiany, odbicia się ze swojego piekła przejść i zajęcia się sobą, bo siebie zabieram wszędzie.

I chociaż wiele się nauczyłam, to ta historia zabiła we mnie pewną wersję siebie, nabawiłam się PTSD, guzów i silnego załamania, ale wszystko na tamten czas było lepsze niż kolejne toksyczne środowisko pracy.

Gdy duchowość kończy się portfelem

Jednym z najwyraźniejszych znaków, które otrzymałam, było zaproszenie od znajomego trenera – dawnego kolegi – do udziału w jego webinarze na temat tzw. „gildii rozwoju”. Brzmiało intrygująco. Sądziłam, że chodzi o rozwój duchowy, zwłaszcza że jego działalność zaczęła coraz mocniej zahaczać o ustawienia Hellingera i tematy okołoterapeutyczne. Zalogowałam się z ciekawością, ale szybko zorientowałam się, że to nie było to, czego się spodziewałam.

Webinar w rzeczywistości dotyczył szkoły trenerów – i to takiej, do której nie wystarczy pasja czy gotowość do pracy z ludźmi. Trzeba było najpierw zakwalifikować się osobowością... i zasobnością portfela. A w zamian? Obietnica „świetlanej przyszłości”.

Najmocniejszym sygnałem ostrzegawczym było jednak jego zachowanie wobec uczestników. Kiedy ktoś zapytał wprost o koszt, usłyszał (mniej więcej):

„Skoro dotarłeś aż tutaj, to znaczy, że ci się podoba – więc wytrzaśniesz te pieniądze choćby spod ziemi.”

W tamtym momencie wszystko stało się jasne. To nie był rozwój, to była presja – ubrana w rozwój. A ja zrozumiałam, że ten webinar był nie tylko pustym produktem… ale też czytelnym znakiem, że to nie moja droga. Tym bardziej, że w tamtym czasie z półki spadła mi na stół karta, która przedstawiała człowieka, który spadł z drabiny w przepaść. 

Znakami są czasem całe sytuacje.

Niedawno zobaczyłam w sieci mojego byłego trenera – tego samego, który zapraszał mnie na tamten webinar. Dziś dumnie chwali się sukcesem w tej firmie, w której „przypadkiem” przejął całą pracę trenerską.

Patrzyłam na to bez emocji. Zrozumiałam, że wszechświat już dawno pokazał mi, w co nie wchodzić, zanim jeszcze otworzyłam te drzwi.

Ten znak był jasny.

Nie przegapiłam go.

Zatrzymałam się.

I właśnie dlatego nie muszę teraz udowadniać nikomu, kim jestem.

Bo prawdziwy rozwój nie zawsze prowadzi po czerwonym dywanie, a intuicja to nie szósty zmysł – to najstarszy system ostrzegania, jaki mamy.

Wystarczy go słuchać.

Jeśli czujesz, że coś Cię woła, ale nie wiesz jeszcze, co…

Jeśli zaczynasz dostrzegać drobne znaki, ale boisz się, że to przypadek…

To znaczy, że już jesteś na dobrej drodze.

Bo najpierw Wszechświat szepcze.

Potem mówi. A jeśli nadal nie słuchasz – krzyczy.

Dobrze, jeśli zdążysz go usłyszeć, zanim podniesie głos.

Komentarze

Wyraź swoją opinię!

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Prywatności. Możesz samodzielnie określić warunki przechowywania lub dostępu plików cookie w Twojej przeglądarce.